Kładziemy się obok siebie, po cichutku i z ostrożnością, by przypadkiem nie trącić naszych myśli. Pozostajemy przy kreowaniu własnej rzeczywistości upajając się bliskością i ciszą, która nie ciąży nam na ustach. Odwracam się w Twoją stronę. W chłodnym powietrzu czuć ciepły, przesłodzony aromat wiśniowej herbaty, której smak nadal tuli moje wargi. Obserwuję Cię z pewnym uwielbieniem i zastanawiam się, czy tego wieczoru deszcz znowu wystuka żałośnie swoje smutki(...)Mróz ściska w objęciach moje rozpadające się serce, zranione i niepewnie posklejane Twoją miłością. Zawsze, gdy przykładasz do niego ucho zamykasz oczy i machinalnie wypowiadasz słowo, które w Twoich ustach jest oschłe, pozbawione życia i niepasujące Bije, jakbyś nie był oczarowany jego potęgą i niezwykłością.
Od tego czasu spore krople zamieniły się w różnokształtne śnieżynki, opadające miękko na biały puch. Tkwimy w objęciach tego zimna, oprószeni niewymuszoną tkliwością słów, które szepczemy sobie nawzajem. Powoli przeciskają się do naszych wnętrz i drogą, jaką znają na pamięć trafiają prosto do serca, krusząc warstwę żalu i smutku.
Coś się niewątpliwie zmieniło i chociaż nie jestem w stanie określić, czy jest to dobre, czy złe oddaje się temu całkowicie starając się brać wszystko, takim jakim jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz